Avalon Pulse Special #1: Wiesław Wałkuski

Czwartek, 30 sierpnia 2007 Wydanie specjalne #1
Avalon Pulse ukazuje się w każdy poniedziałek, ale w tym tygodniu mamy dla Was dodatkowe wydanie specjalne.
W roku 2003, w Stanach, a u nas dwa lata później, ukazała się miniseria przybliżająca nam moment powstania jednej z ciekawszych postaci w uniwersum Marvela, Franka Castle, pod wiele mówiącym tytułem BORN.
Z całej, i tak dobrej, historii najbardziej rzucały się w oczy okładki. Ich autorem, ku mojemu sporemu zaskoczeniu, okazał się Polak - Wiesław Wałkuski, który tak opisany jest na swojej własnej stronie:
"Urodził się w Białymstoku w roku 1956. W latach 1976-1981 studiował na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie pod kierunkiem prof. Teresy Pągowskiej - malarstwo i prof. Macieja Urbańca - projektowanie graficzne. W latach osiemdziesiątych współpracował z szeregiem wydawnictw warszawskich, teatrami oraz Polfilmem i Filmem Polskim - dystrybutorami filmowymi. Od roku 1987, jako niezależny twórca, zajmuje się plakatem artystycznym, ilustracją, malarstwem. Na swoim koncie ma około 200 wydanych plakatów. Mieszka i pracuje w Warszawie."
W wyniku całkiem zakręconego zbiegu okoliczności wpadłem na pomysł napisania e-maila z prośbą o udzielenie kilku odpowiedzi, do trochę odmiennego od reszty tekstu o okładkach. Po kilku godzinach (!) dostałem odpowiedź. I tak właśnie w ciągu około tygodnia korespondencji udało mi się zebrać materiał do tekstu, który za chwilę będziecie czytać - pierwszego w historii Avalonu, wywiadu przeprowadzonego przez członka redakcji.
Spence: Z jednej strony polski twórca plakatów, z drugiej amerykańskie wydawnictwo komiksowe - takie połączenie nie trafia się zbyt często. Czy mógłby pan przybliżyć, w jaki sposób doszło do tej współpracy?
Wiesław Wałkuski: To był chyba 2002. rok: wytropił mnie w Internecie bardzo sympatyczny jegomość z Marvel Knights i zaproponował robotę. Widocznie moja stylistyka mu odpowiadała. Wszystko poszło gładko i bezproblemowo.
Spence: Nigdy wcześniej nie otrzymał pan podobnej propozycji?
Wiesław Wałkuski: To był pierwszy i ostatni, jak dotychczas, kontakt z tego typu klientem, ale wspominam go bardzo dobrze.
Spence: Okładka komiksu spełnia podobną funkcję, jak plakat teatralny: ma oddając klimat zachęcić do zapoznania się z dziełem. W jaki sposób przygotował się Pan do pracy ? Czy wyglądało to podobnie, jak w wypadku plakatów teatralnych czy filmowych?
Wiesław Wałkuski: Zawsze interesuje mnie meritum, a potem moja interpretacja - widzenie tego, z czym dane mi jest się zetknąć. W ogóle nie musiałem przygotowywać się do tej pracy - to były po prostu moje odpowiedzi na temat "Co to jest wojna?" To raczej była sprawa uniwersalna. Wietnam czy Europa nie miały dla mnie żadnego znaczenia.
W przypadku filmu czy sztuki teatralnej rzecz ma się na ogół inaczej, bo tu chodzi o konkretne problemy, a w Marvel chodziło o uniwersalność.
Spence: Nie czytał Pan scenariuszy miniserii przed przystąpieniem do pracy?
Wiesław Wałkuski: Ooczywiście. Nie było sensu czytać tekstu komiksów.
Spence: Skoro nie pracował Pan na scenariuszu, więc jak rozumiem otrzymał Pan ogólny zarys historii ? Czy wydawnictwo miało jakieś szczególne "zachcianki" co do okładek?
Wiesław Wałkuski: Tak, dostałem ogólny zarys, ale wydawnictwo dało mi wolną rękę. Przedstawiłem im szereg szkiców, z których wybrano to, co wybrano. Gdybym ja decydował, powstałyby trochę inne - bardziej drastyczne. W trakcie realizacji przesyłałem im skany obrazków. Poprawek - zmian było niewiele. Poszło dosyć gładko, bo chyba im się podobało. Jedna z tych okładek została nawet wyróżniona jako najlepsza w jakimś ichniejszym konkursie, ale szczegółów nie znam.
Spence: Mógłby Pan coś powiedzieć o tych "bardziej drastycznych" wersjach okładek?
Wiesław Wałkuski: Niewiele pamiętam o jakie motywy chodziło. Z pewnością były to motywy twarzy. Pamiętam tylko, że poproszono mnie o mniej drastyczne wersje. Uważałem, że nawet najbardziej drastyczne obrazki nie są w stanie "zilustrować" grozy, jaką niesie wojna. Szkiców już dawno nie mam. Po prostu wyrzuciłem je. Zachował się tylko jeden wydrukowany przez Marvel.
[Podpis pod okładką: "Brak twarzy/zakrwawione nienaturalne zęby" - Spence]
Spence: Rzeczywiście przerażające - całkowicie nierealna, powykrzywiana postać, a jednocześnie od razu wiadomo, że chodzi o człowieka.
Obrazy do okładek powstały na podstawie zdjęć?
Wiesław Wałkuski: Nie, nie - powstały z mojej wyobraźni.
Spence: Jaką techniką powstały?
Wiesław Wałkuski: Namalowałem je farbą akrylową.
Spence: Jaki był oryginalny format prac?
Wiesław Wałkuski: Format, o ile dobrze pamiętam, to 38 x 26,5 cm.
Spence: Czy właśnie w takim formacie powstają oryginały pańskich plakatów?
Wiesław Wałkuski: Tak, mniej więcej w takim formacie.
Spence: Ile mniej więcej czasu zajęło Panu wykonanie całego zlecenia?
Wiesław Wałkuski: Realizacja zajęła mi parę miesięcy: najpierw korespondencja, ustalanie warunków, potem szkice z propozycjami i wreszcie malowanie obrazków. Jeden obrazek zabiera mi około dwóch tygodni.
Spence: Patrząc po paru latach, czy jest Pan zadowolony z efektu pracy nad okładkami?
Wiesław Wałkuski: Tak, jestem zadowolony choć, jak zwykle, nie w stu procentach. Ważne jest przede wszystkim to, że nie są one jałową produkcją - mogą oburzać, podobać się, irytować, czy nawet budzić wstręt, ale nie są tylko czczą, obojętną i bezpłciową dekoracją graficzno-wydawniczą, czego nienawidzę z całego serca.
Spence: Czy byłby Pan w stanie wskazać jedną, może nie ulubioną, ale w jakimś sensie szczególną spośród okładek BORNA?
Wiesław Wałkuski: Lubię tę z czaszką do numeru pierwszego. Najbardziej mi się podoba.
Spence: Czytał Pan BORNA?
Wiesław Wałkuski: Nie, nie czytałem Borna, może raz zajrzałem do środka tylko.
Komiksy mnie nie interesują zbytnio. No, może oprócz Thorgala, który jest dla mnie arcydziełem, a Rosiński to geniusz. Mój zachwyt nad nim pochodzi z dawnych czasów, kiedy syn był małym chłopcem i zaraził mnie Thorgalem. Wszystko mi się w tym komiksie podobało - nie pamiętam niczego, co budziłoby moje wątpliwości, a rysunki Rosińskiego to arcydzieło samo w sobie. Rosiński dla mnie to Rembrandt komiksu. Nie jestem expertem w tej dziedzinie, niewiele widziałem, ale nie wyobrażam sobie, by można rysować komiksy lepiej, niż on to robi.
Spence: Od dziecka wiedział Pan, że chce tworzyć sztukę, czy taka świadomość przyszła dopiero z czasem?
Wiesław Wałkuski: Tak, od wczesnego dzieciństwa chciałem się zajmować sztuką. Nie wiem dlaczego, bo w rodzinie nie było żadnych artystycznych tradycji. Może to sprawa jakiegoś zabłąkanego genu odziedziczonego po praprzodkach? Trudno mi wyjaśnić. Plakatem zainteresowałem się już w podstawówce, gdy zobaczyłem film o tworzeniu plakatu przez jednego z naszych mistrzów. To było na lekcji plastyki. Potem, w wieku nastoletnim, kupowałem pisma artystyczne, w tym "Projekt", gdzie plakat był systematycznie prezentowany. Zauroczyła mnie jego lapidarna forma, różnorodność, dyscyplina formy i zabawa intelektualna. Na ASP w Warszawie kontynuowałem to zainteresowanie na wydziale grafiki. W pracy zawodowej przeszedłem jednak transformację i dziś nie uważam się za plakacistę, projektanta graficznego. Czuję się malarzem, który tworzy plakat w sobie właściwy sposób. Zresztą nie tylko plakat.
Spence: Kogo wymienił by Pan wśród swoich mistrzów - ludzi, którzy stanowili inspirację dla Pana działalności?
Wiesław Wałkuski: Nie mam jednego mistrza, któryby na mnie wpłynął. Nie mam nawet kilku mistrzów, których mógłym wymienić jako swoich artystycznych ojców. Myślę, że zbudowały mnie te wszystkie dzieła sztuki, jakie widziałem w życiu, i które wzbudziły mój zachwyt. A były to tysiące dzieł.
Spence: Może chociaż byłby Pan w stanie wskazać, sztuka jakiej epoki najbardziej Pana inspiruje?
Wiesław Wałkuski: Najbardziej mnie zastanawia i zachwyca tajemnicza sztuka paleolitu: malowidła naskalne sprzed 20-30 tysięcy lat.
Spence: Czemu akurat plakat?
Wiesław Wałkuski: Nie mam akurat pod ręką jakiejś jaskini, gdzie mógłbym się wyszaleć w malarstwie (śmiech).
A na poważnie... Wcześniej wyjaśniłem Panu, skąd wzięło się moje zainteresowanie plakatem. Oczywistym następstwem tego zainteresowania było podjęcie wyzwania w tej dziedzinie zaraz po studiach. Projektowanie graficzne to był mój zawód. Plakat, książka, ilustracja i inne formy grafiki wydawniczej to był krąg moich zawodowych zainteresowań. Ale z biegiem czasu środek ciężkości tych zainteresowań przesunął się głównie na malarstwo i takie formy graficzne, w których malarski sposób realizacji zadania może mieć zastosowanie. Tak więc dzisiaj, jak to już wcześniej powiedziałem, czuję się malarzem (nie projektantem graficznym), który nie tylko w malarstwie sztalugowym, ale też w formach wydawniczych (drukarskich) realizuje swoje pomysły. Pośród oceanu masowej produkcji graficznej opartej na programach komputerowych i fotografii czuję się trochę jak Robinson na bezludnej wyspie. I dobrze mi z tym. Plakat czy ilustracja (jak Born) to po prostu reprodukcje moich obrazów mające tę zaletę, że docierają do tysięcy odbiorców, co w przypadku klasycznego malarstwa jest niemożliwe.
Spence: Skąd w ogóle u Pana ta - nie wiem czy można to tak nazwać, ale nie widzę innego słowa - "fascynacja" twarzą? Przewija się ona bardzo często w Pańskich pracach?
Wiesław Wałkuski: Zgadza się, twarz ludzka mnie fascynuje. Właściwie to fascynuje mnie człowiek. Żadne tam pejzażyki, koniki, kwiatuszki i inne martwe natury, śliczne kolorki i plamki. Człowiek i jego problemy wydają mi się najbardziej interesujące. Może dlatego, że są najbardziej bolesne. Ale czy to jest wyjaśnienie przyczyn tej fascynacji? Wracając do samej twarzy: jest ona dla mnie kwintesencją człowieka. Nie plecy, nie nogi, nie brzuch. To w twarzy zawiera się nasze człowieczeństwo. To ona skupia wszystkie zmysły, wyraża uczucia, emocje, myśli. Dlatego jest, moim zdaniem, najbardziej interesującym motywem.
Spence: Nadszedł czas na klasyczne pytanie: "Czy da się wyżyć z tworzenia sztuki w Polsce"?
Wiesław Wałkuski: Wielu artystów cierpi niedostatek, ale są też tacy, którzy świetnie prosperują. Status materialny artystów to wynik splątania ze sobą wielu okoliczności. O sobie mogę powiedzieć tak: żyję skromnie, szczególnie ostatnio ze względu na problemy ze zdrowiem, ale i tak mogę czuć się szczęściarzem, bo przez ponad dwadzieścia lat udało mi się samemu (żona nie pracowała zawodowo) utrzymać czteroosobową rodzinę, a przy tym zawodowo zajmować się tym, co zawsze kochałem. Znajomi dziwią się, jak to możliwe. Ja też się dziwię i czasami myślę sobie, że to po prostu cud, jakaś metafizyczna interwencja, opieka dobrego ducha. Ale można też powiedzieć inaczej: byłem zawsze pracowity, konsekwentny, kochałem swój zawód, odrzucałem koniunkturalizm, a to, co produkowałem, podobało się ludziom, którzy płacili za to, co im oferowałem. Ot i cała tajemnica! Przy odrobinie szczęścia.
Spence: Czy czuje się Pan spełniony artystycznie?
Wiesław Wałkuski: Tak. Powiem więcej: osiągnąłem więcej, niżbym się mógł spodziewać wziąwszy pod uwagę warunki, w jakich mi przyszło pracować. Wydałem grubo ponad 200 plakatów, a innych produkcji nawet nie próbowałem liczyć. Dziś jednak sądzę, że mógłbym zrobić o wiele więcej. Ale nie żałuję, że tak się nie stało. Może jestem za mało pazerny, może brakuje mi temperamentu. Teraz to nawet brakuje mi motywacji, a przecież mam wciąż setki fajnych pomysłów.
Spence: I na koniec: Trzy słowa dla czytelników.
Wiesław Wałkuski: Alleluja i do przodu! (śmiech)
Spence: Dziękuję bardzo.
Wiesław Wałkuski: Również dziękuję.
"Lektura" dodatkowa:
Oficjalna strona Wiesława Wałkuskiego
Z tego miejsca chciałbym przekazać wielkie podziękowania dla Marka Turka. [powinniście poszukać i przeczytać jego "Fastnachtspiel" - polecam]. Gdyby nie jeden z wpisów na jego blogu, ten wywiad w ogóle by nie powstał.